Piszę dlatego że mam potrzebę wewnętrzną wygadania się, zwierzenia,
opowiadania o tym co czuję, by wyrzucić to z siebie, a jednocześnie mam
wrażenie że nie bardzo ludzie mnie otaczający chcą tego słuchać :(. Po
dwóch latach mojego chorowania nie dziwię się, ale jednak potrzeba
pozostaje. Kolejna sprawa to to, że jak coś się napisze, a potem nawet
opublikuje, albo czasem nawet nie, to jakoś sobie człowiek układa to w
głowie. I nawet trochę jest wtedy lżej i łatwiej zrozumieć swoje ciało. A
kiedyś może ten blog zaspokoi też moją potrzebę poznania kogoś z moimi
problemami. I przełknięcia guli niezrozumienia przez najbliższych i ich
bagatelizowania.
Kolejna sprawa, będąc na urlopie z
dala od mojego lekarza i z dala od mojej dyspozycji przepisywania leków
antydepresyjnych okazało się że mi ich zabrakło. Postanowiłam więc je
sobie odpuścić... i okazało się że spadłam na ziemie, na dupę, na bardzo
twardy beton. Ostatnie 3 miesiące od ślubu to taka oaza szczęśliwości,
ciągły śmiech, radość, euforia posiadania: mąż, dom, pokoje, meble,
telewizor, laptop, telefon, internet, parowar i tysiące innych rzeczy o
których marzyłam i wyprowadzka z domu. Oderwanie się od poprzedniej
rzeczywistości. Wszystko było tak jak chcę, wszystko było tak jak
należy.
A teraz bez leków, wszystko mnie irytuje, mąż córka.
Okazało się że mimo szczęścia, jestem smutna. Jakby skończyła się bajka,
jakby teraz trwało życie, po magicznym "i żyli długo i szczęśliwie" w
swojej codzienności. Znów nie mogę usnąć, nie mogę spać, znów się budzę,
a jak już śpię śnią mi się rzeczy które są jak kłębowisko myśli :(.
Znów przeraża mnie świat obok mnie, znów go nie ogarniam, znów mnie
obciąża sobą zbyt mocno... :(
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz